Góralu, czy Ci nie żal….
21 stycznia 2009
Nigdy nie wybrałem się w prawdziwe góry. Zawsze albo nie miałem czasu, albo pieniędzy. Moje ciche marzenia spełniły się w poprzednim tygodniu. Wraz z rodzicami i żoną wybraliśmy się w góry, a konkretnie do Zakopanego – między innymi podziwiać skoki narciarskie, ale o tym kiedy indziej.
Jakie są góry? Różnią się trochę od tych, które ja sobie wyobrażałem. Przede wszystkim nie spotkałem tam górali, a handlarzy-biznesmenów. Wyobrażałem sobie tam spokojną, cichą mieścinę, która żyje swoim własnym tempem, niezależną od nikogo „osadę”. Jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że to jeden wielki targ.
Zabrałem ze sobą aparat (bo jakże by inaczej). Niestety zdjęcia mogłem robić najlepiej z ukrycia, bo każdy tubylec, który zauważył, iż jest fotografowany, albo fotografowane jest jego dzieło, kiosk, bryczka z konikami, niby żartem, niby serio wyciągał rękę po pieniążki – to na sianko, to by się lepiej mu handlowało, to by pogoda była lepsza, itp. Przechadzając się, natknąłem się na tubylców sprzedających szczeniaki owczarków podhalańskich i bernardynów. W tym czasie sporo ludzi było zainteresowanych owymi psiakami, ale większość chciała ich tylko pogłaskać, popatrzeć, zrobić sobie zdjęcie z nimi. Oczywiście, że mogli, ale w dobrym guście było by potem obdarować właścicieli szczeniaczków pieniążkami „na karmę”.
Podróżowałem już po kilku krajach, w których zarabia się przede wszystkim na turystach, ale żaden kraj nie prosił o jałmużnę, za cokolwiek, tak jak to miałem okazję zauważyć w Zakopanem.
Z tej racji nie pochwalę się prawie żadnym zdjęciem z Zakopiańskiej „osady”. Nie ze względu na to, że skąpy byłem, ale ze względu na to, że po opłaceniu „podatku od zdjęcia” klimat i chęci na dobre zdjęcie przechodziły mi raptownie, a zdjęcia wychodziły nijakie.
Całe szczęście, że góry to nie Zakopane, a szczyty, które się nad nim wznoszą, a które fotografowałem z sercem, bo piękno ich powalało.
Zabrałem ze sobą aparat (bo jakże by inaczej). Niestety zdjęcia mogłem robić najlepiej z ukrycia, bo każdy tubylec, który zauważył, iż jest fotografowany, albo fotografowane jest jego dzieło, kiosk, bryczka z konikami, niby żartem, niby serio wyciągał rękę po pieniążki – to na sianko, to by się lepiej mu handlowało, to by pogoda była lepsza, itp. Przechadzając się, natknąłem się na tubylców sprzedających szczeniaki owczarków podhalańskich i bernardynów. W tym czasie sporo ludzi było zainteresowanych owymi psiakami, ale większość chciała ich tylko pogłaskać, popatrzeć, zrobić sobie zdjęcie z nimi. Oczywiście, że mogli, ale w dobrym guście było by potem obdarować właścicieli szczeniaczków pieniążkami „na karmę”.
Podróżowałem już po kilku krajach, w których zarabia się przede wszystkim na turystach, ale żaden kraj nie prosił o jałmużnę, za cokolwiek, tak jak to miałem okazję zauważyć w Zakopanem.
Z tej racji nie pochwalę się prawie żadnym zdjęciem z Zakopiańskiej „osady”. Nie ze względu na to, że skąpy byłem, ale ze względu na to, że po opłaceniu „podatku od zdjęcia” klimat i chęci na dobre zdjęcie przechodziły mi raptownie, a zdjęcia wychodziły nijakie.
Całe szczęście, że góry to nie Zakopane, a szczyty, które się nad nim wznoszą, a które fotografowałem z sercem, bo piękno ich powalało.
Kościół, który zbudowali górale jako wotum wdzięczności za wyratowanie papieża z rąk śmieci po zamachu.